Trądzik, czyli jedna z największych zmor nastolatków i nie tylko. Walka z nim jest wyczerpująca i długotrwała, wymaga wyrzeczeń oraz poświęceń, co niestety i tak niekoniecznie przynosi oczekiwane efekty. Również i ja padłam jego ofiarą, dlatego właśnie piszę ten post.
Najpierw w skrócie o mnie - mam 16 lat, ważę od 51 do 55kg i z trądzikiem borykam się od około 12 roku życia. Obejmuje on twarz, a także plecy, ramiona i dekolt w mniejszym nasileniu. Teraz przejdę do opisania całej historii mojego problemu - z początku trądzik nie był zbyt uciążliwy - coś naturalnego podczas okresu dojrzewania. Próby zaleczenia na własną rękę - pierwsze toniki zakupione w aptece (o zgrozo!) z alkoholem, którymi wysuszałam całą twarz i liczyłam na poprawę, w międzyczasie łykałam jakieś naturalne tabletki z bratkiem (które swoją drogą nie były takie złe) i wiele innych. Z upływem czasu zaczął mi coraz bardziej przeszkadzać, więc wybrałam się do dermatologa. Dostałam dość mocną maść z antybiotykiem (nazwy nawet już nie pamiętam), która jedynie wysuszała nowe wypryski, lecz problem jak był, tak był. Zrezygnowana i zniechęcona odpuściłam walkę na dłuższy czas w nadziei, że to po prostu musi minąć z wiekiem. Około 1,5 roku temu zainteresowałam się pielęgnacją, która u mnie w tamtym momencie wręcz nie istniała i zabrałam się ostro do walki na nowo. Zrozumiałam ogromną rolę pielęgnacji, dokładnie się oczytałam, zakupiłam sprawdzone produkty i dbałam o cały ten proces. Byłam zmotywowana, bo myślałam, że przy takiej rzetelności mój problem w końcu zacznie znikać, zwłaszcza w porównaniu do ogromnych błędów, jakie popełniałam w przeszłości. W międzyczasie stosowałam i kupowałam różne sprawdzone maści bez recepty. Niestety zamiast poprawy zaobserwowałam z czasem jedynie pogorszenie stanu mojej cery. Podjęłam decyzję o ponownej wizycie u dermatologa, zdecydowana już na tabletki, bo od zewnątrz niestety nie byłam w stanie sobie z tym poradzić. Efekty przedstawione po działaniu izoteku mnie zachęciły i zaciekawiły. W grudniu lekarz orzekł, że przy tym stanie pozostaje tylko leczenie wewnętrzne i dostałam antybiotyk tetrarysal oraz maść clindacne. Izotek dość ostro skrytykował, ale dzisiaj zdecydowanie stwierdzam, że to był beznadziejny lekarz. Efektów nie widziałam. Po dwóch tygodniach stosowania tetrarysalu zaciekawiłam się opiniami innych osób na jego temat. Dodałam post z zapytaniem na izotekową grupę i byłam w szoku - na kilkadziesiąt komentarzy nie było ani jednego (!) pozytywnego. Zadecydowałam, że będę łykać tetra jeszcze grzecznie przez tydzień, ponieważ wtedy miałam kolejną wizytę i będę prosić o zmianę leku. Niestety tak się nie stało - lekarz ponownie mnie skrytykował i przepisał kolejne dwa opakowania tego antybiotyku. Wzięłam receptę, wyszłam i nigdy jej nie wykupiłam z postanowieniem, że obowiązkowo zmieniam dermatologa.
Tak też się stało - znalazłam dobrego lekarza w jeszcze większym mieście, który od razu zaproponował terapię izotekiem. Przyjmuję go pod nazwą curacne, a dawka przez dwa miesiące ma wynosić dziennie 10mg. Wiem, że retionidy w Polsce są tematem wciąż dość kontrowersyjnym i budzącym wiele obaw, dlatego zapadła decyzja o założeniu bloga. Jest on dla mnie, będę uwieczniała tutaj przebieg mojej kuracji i opisywała skutki uboczne. Taka forma odpowiada mi bardziej niż robienie notatek w telefonie. Zapewne nikt tego nie będzie czytał, ale może kiedyś ujawnię blog jako publiczny, ponieważ może akurat ktoś na niego trafi, poszukując informacji o leczeniu izotekiem i mu się to przyda.
Niestety nie mam zdjęć sprzed samego rozpoczęcia kuracji, ale zostawiam tutaj moją twarz podczas brania tetrarysalu i do tego będę porównywać stan swojej cery. Teraz wracam już do swoich zajęć.